Artyści Pat Shewchuk i
Marek Colek doskonale wiedzą co czai się w dzikich lasach wschodniej Europy. Z
czarnym żartem Bułhakova i drapieżną
finezją Švankmajera przenoszą chatkę na kurzej stopce do Kanadyjskiej
puszczy.
Baba Jaga Roya
Lichtensteina
Transfer kozłogłowych
diabłów i wąpierzy ze wschodniego ogródka wprost między klony Ontario okazał
się dla kanadysjkich ilustratorów strzałem w dziesiątkę. Prace Tin Can Forest
dotarły między innymi na Festiwal Sztuki do Edynburga, Festiwal Animacji do
Ottawy, Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Tokio i San Francisco oraz do The
Walker Art Center w Minneapolis. Szczerą i zdrową dumę narodową może budzić
fakt, że wraz z Tin Can Forest, świat poznaje plejadę naszych słowiańskich
straszydeł (które od czasu 'Draculi' Brama Stokera, długo nie wypuszczały się
poza Karpaty z podobnym wdziękiem i uznaniem). Tym razem nie w przestarzałych,
opasłych tomiskach z adnotacją „o strzygach i upiorach ssących krew z rumianych
dziewic”, ale w konwencji gatunkowej na miarę użytkownika multimediów. I
dowcipnego czytelnika.
Duet z Kanady to
specjaliści od komiksu (jeśli w tym momencie Ci z was, którzy komiks mają za
stypizowane, popkulturowe głupstwa o superbohaterach albo niestrawną serię
memów, pomyślą o zmianie kanału, ostrzegam: rzecz ociera się o Bułhakowa).
Więcej: rzecz ociera
się o całą masę europocentrycznych
odniesień ideowych, stylizacji językowych i rodzimą brutalność w opowiadaniu
bajek (zjadanie dzieci, płoty z kości, diabły w lesie). Tin Can Forest kipi
absurdem animacji Jana Švankmajera, który jeszcze w XXI wieku śmie ożywiać
legendarne potwory w piwnicach współczesnych kamienic. Švankmajer, znany z
tego, że nadaje swojemu „tu i teraz” znamiona ludowego i baśniowego absurdu,
zdaje się być odniesieniem idealnym, nie tylko ze względu na tematykę, ale
nieugrzeczniony sposób opowiadania klechd i legend, który nazwać można
erotyczną igraszką z groteskowym humorem czechosłowackich komedii i tym, co w
dzieciństwie zjeżyło głos na jego głowie. Podobnie względem nadmienionego
„Mistrza i Małgorzaty”; jeśli choć raz zachłysnęliście się światem stworzonym
przez Bułhakowa, świat od Tin Can Forest potraktujecie jako naturalny awans
ukochanej specyfiki. Jak inaczej traktować upersonifikowane koty tańczące razem
z koźlętami i wiedźmami wokół czarnych torcików w pentagramy, rogatego czarta
wstrzymującego ruch uliczny dla pochodu lewitujących czaszek czy lokalne
czarownice wchodzące na księżyc po drabinie?
Żeby mnożyć archetypy,
Tin Can Forest na wschodzie nie kończy; wśród postaci takich jak Baba Jaga,
Piękna Wasylisa, tańcząca Bogini Kupała czy kot Behemot spotkamy twory braci
Grimm (czerwony kapturek i zły wilk), postaci wyjęte żywcem z czeskich filmów
(niezdarny listonosz, wiejski pijaczyna, policjant pogrążony w absurdzie
wydarzeń) oraz pełne uroku symbole Kanady (niedźwiedź, otaczająca fauna i
flora). Warto nadmienić, że pomimo tematycznego demonizowania i poruszania się
wokół jawnego okultyzmu, wszystko co dostajemy od Tin Can Forest jest urocze,
miłe i swojskie (urocze są pogrzeby, żmije, obcinanie głów; pogańskie rytuały
budzą przedszkolny sentyment wobec konstruowanych ręcznie Marzann, które do tej
pory dzieci tworzą tylko po to, żeby najpierw nadwęglić im suknie, a potem bestialsko
utopić w kałuży, natomiast komediowe i literackie elementy powodują, że naiwny
z pozoru komiks traktujemy jako zbiór cytatów z literatury i tradycji kultury.
Jeśli należałoby
zestawić Tin Can Forest z czymś współczesnym, z łatwością podepniemy tę stylistykę
pod słodko-demoniczne malarstwo
Aleksandry Waliszewskiej; pewien znany i lubiany nurt w sztuce ilustracji,
który kwitnie na kanwie memów i coraz silniejszej przyswajalności „groteskowego
horroru”. Waliszewska z wdziękiem dba o urok diabła, Tin Can Forest dba o jego
dobre imię i przetrwanie gatunku.
Przygody polskiego
diabła
O tym, że Tin Can
Forest porusza się w obszarze słowiańskiego folkloru dwieście razy
sprawniej i bardziej świadomie niż nie
jeden polski producent muzyczny, wiadomo przy pierwszym zetknięciu z serią. O
tym, że Tin Can Forest w ogóle istnieje, wie niewielu Słowian. Seria,
prawdopodobnie z przyczyn czysto reklamowych, nie jest u nas popularna i nie
doczekała się przekładu na polski. Czytać możemy ją w języku angielskim (z wieloma
etymologicznymi odniesieniami do naszej tradycji językowej).
Tin Can Forest w
zawrotnym tempie dostarcza nowych ilustracji za pośrednictwem tumblra (http://tincanforest.tumblr.com/), odbiorca internetowy zdaje się być ich
mocną stroną. Poza funkcjonującymi niezależnie, krótkimi komiksami i
pojedynczymi ilustracjami, TCF wydało cztery książki (komiksy) z których
wszystkie tworzą zwarte ciągi fabularne, kilka krótkich animacji oraz serię
autorskich gadżetów
.
Na blogu (http://tincanforest.blogspot.com/) czytywać możemy zwarte epizody, dotyczące
kolejnych bohaterów, doszukiwać się odniesień do bajek z naszego podwórka,
poznawać nowe diabły i nowe sposoby na zakrzywianie rzeczywistości.
Niezwykła finezja z
jaką twórcy posługują się absurdem i łamaniem konwencji sprawia, że nie sposób
oderwać się od fabuły. W tym lesie wszelkie zasady wyznacza kod zawarty w
myśleniu magicznym; zarówno pogańskich Słowian jak i współczesnych wiccan. Tin
Can Forest łączy to co słodkie i urocze z tym co demoniczne i zakazane (trudno
nie zauważyć bezpośrednich nawiązań do działalności realnych grup
okultystycznych, Aleister'a Crowley'a czy współczesnej wizji neopogańskiego
sabatu). Zasadą przetrwania w Lesie jest wiedza, kto może wejść na księżyc i
jak pozbyć się deszczu trupich czaszek, że można albo uciekać, albo dać się
porwać do tańca. Ważna jest tu natura, a wszelkie czynności mające naruszać jej
porządek są wielkim przewinieniem i płaci się za nie srogie kary (rogate
czaszki spadają z nieba z powodu „globalnego ocieplenia”)
Zachwyca także
plastyka – z pozoru nie wybiegająca poza dominujące standardy w ilustracji,
jednak spełniająca wszelkie oczekiwania, z racji doskonałego dopasowania wizji
do treści; tak przyjemna jak niepokojąca,
pełna niuansów i stymulująca wyobraźnię. „Niemal dla dzieci” - chciałoby
się powiedzieć, mrużąc oczy na pijaków, demony i krwawe sceny z nożem.
Ponad wszystko wybija
się jednak folklor, zarówno w stronie wizualnej jak i treści. Nakreślone tą
zasadą „wschodnie dionizje” u TCF są niczym innym jak prominentnym wyróżnieniem i rozpowszechnianiem na świecie
rdzennej kultury Słowian, co z naszego wschodniego punktu widzenia wydaje się
być atutem bezprecedensowym. W istocie atutów jest znacznie więcej: od świetnie
skrojonego czarnego humoru po edukacyjną wyprawę do głębi naszej, swojskiej
tożsamości kulturowej. Wycieczka do lasu wskazana dla każdego!
http://tincanforest.com/
Facebook
www.facebook.com/nesoart
www.facebook.com/nesoart
Facebook Wrocław
www.facebook.com/wroclawart.neso
www.facebook.com/wroclawart.neso
Cosmos On Canvas
https://www.facebook.com/cocneso