blog: Wysublimowane
www.wysublimowane.wordpress.com
“I used to think I was the strangest person in the world but then I thought there are so many people in the world, there must be someone just like me who feels bizarre and flawed in the same ways I do. I would imagine her, and imagine that she must be out there thinking of me, too. Well, I hope that if you are out there and read this and know that, yes, it’s true I’m here, and I’m just as strange as you.”
-Frida Kahlo
Jest coś niesamowitego w tym, jak źle ludzie potrafią się oceniać. Uważamy się za najgorszych, sądzimy, że nie zasługujemy na nic dobrego w życiu. Zastanawiamy się często: „Jak to jest możliwe, że do tej pory nic mnie nie zabiło, byłoby lepiej dla ludzkości”. A jeśli jest już się osobą, która ma jakiś problem ze swoją szeroko pojętą cielesnością, to już w ogóle przegrane życie. Nie wiem czy tak macie, ale ja, jak człowiek, który wiecznie sobie robi jakąś krzywdę, czasem po prostu nie wytrzymuje i zastanawiam się jak beznadziejna muszę być, skoro ciągle mi się dostaje. Oczywiście trwa to chwilę, zaraz potem jestem bardziej zła na siebie, za to, że się przejmuję, niż smutna i biorę się w garść.. Ale, ile razy jeszcze muszę sobie coś złamać, ile jeszcze siniaków na kolanach będę miała od wychodzenia z tramwaju (tak, talent), ile jeszcze razy usłyszę „nie może pani”, „nie powinna pani”, „niech pani uważa”, „niech pani się oszczędza” bla, bla, bla, bla i tak do utraty tchu? Ile jeszcze czasu minie, zanim pogodzę się do końca z tym, że moje ciało nigdy nie pobiegnie tak szybko, jak biegnie moja dusza? Nigdy. Przenigdy. Koniec.
Może właśnie dlatego meksykańska malarka Frida Kahlo jest mi tak niesamowicie bliska. Bo gdy patrzę na jej biografię, na jej obrazy… myślę tylko o tym jak silną musiała być osobą. Inspirującą, niesamowitą kobietą, której energii i siły starczyłoby na rozświetlenie Nowego Yorku przez kolejne naście lat. Nie o tym, że przeszła w swoim życiu ponad 35 operacji, że trzy razy nie udało jej się donosić ciąży, że u progu śmierci amputowano jej jeszcze nogę, a chorowała podczas tych swoich czterdziestu lat życia taką ilość razy, że pewnie nawet nie potrafię do tylu policzyć, a przecież maturkę z matmy zdałam.
I ta właśnie Frida, piękna, inspirująca Frida, miała pewnie miliony załamań. Miliony momentów, gdy chciała powiedzieć dość, lecz powstrzymywała się i robiła jedyną rzecz, którą człowiek powinien zrobić po jakimkolwiek kryzysie – walczyła dalej. No i oczywiście malowała, a jak? Sami zobaczycie w galerii. „Jedyne, co wiem, to że maluję, bo jest mi to potrzebne, a maluję to, co mi przychodzi do głowy i więcej się nad tym nie zastanawiam.” Mówiła o swoim zajęciu Frida – wydaje mi się, że nie kłamała. Jej obrazy biją uczuciami w dość prymitywnej, lecz zaskakująco przekonującej formie. Nie była ona nigdy mistrzynią cienia czy kreski, lecz swój prosty, malarski warsztat rekompensowała przekazem dzieł. Czarujący w jej twórczości jest także wpływ kultury meksykańskiej i indiańskiej. Mistyczny charakter obu z nich, który bardzo często zwykł mieszać sen i jawę, zbawiennie wpłynął na obrazy Fridy, dodając im jeszcze mocniejszej, ciekawej symboliki. A sam prymitywizm jej dzieł, moim zdaniem, potęguje przekaz jej prac. Potęguje wrażenie, że każdy z nas może być w jakimś sposób artystą, jeśli tylko ma coś światu do przekazania.
Oprócz malarstwa, Frida kochała w swoim życiu jeszcze coś.. Diego Riverę. Swojego męża, mentora, guru malarskie. Mężczyznę, w którego cieniu pozostawała przez większość swojego życia, choć dziś, no cóż, to ona jest o wiele mocniej rozpoznawalną i docenianą malarką. Swojego Diego, Frida kochała, chciałoby się rzec, równie mocno jak go nienawidziła. Sama mówiła o nim, że był „największą tragedią jej życia”, większą nawet od wypadku komunikacyjnego, przez który przeszła w młodym wieku. Mimo wielu zdrad, mimo tego, że Diego nawiązał podobno nawet romans z młodszą siostrą Fridy, małżonkowie nie potrafili żyć bez siebie. Ich powroty, były, może i całe szczęście, częstsze niż rozstania.. I choć konfliktów było w ich związku co nie miara, zawsze wracali do siebie, cokolwiek by się nie działo. Frida ukazywała postać swojego Diego w wielu obrazach, przedstawiając go równocześnie jak największe przekleństwo i błogosławieństwo swojego życia.
Frida pozostawiła po sobie bogaty dorobek malarski, ale także odcisnęła się w historii ludzkości jako osobowość. Była jednym z pierwszym latynoamerykańskich artystów docenionych w Ameryce Północnej i Europie. Dla ruchów feministycznych jest od lat symbolem siły i walki. Dla ludzi na całym świecie – wzorem do naśladowania. A dla artystów, których działalność przypada na czas po jej śmierci – wieczną inspiracją. Utwory inspirowane jej obrazami pisała Florence ze swoim bandem The machine (What the water gave me), czy zespół Coldplay, który Fridzie zadedykował cały krążek (Viva la vida). O życiu Fridy powstawały także filmy, opery, musicale i wiele książek.
Tymczasem ja zostawiam was z galerią.
Mam nadzieję, że zasiałam w was ciekawość potrzebną do dalszego odkrywania tej niesamowitej kobiety!
Paulina Szklarek
www.wysublimowane.wordpress.com
www.facebook.com/Wysublimowane
Zapraszamy również na nasze pozostałe profile:
Facebook
www.facebook.com/nesoart
www.facebook.com/nesoart
Facebook Wrocław
www.facebook.com/wroclawart.neso
www.facebook.com/wroclawart.neso
Blog ENG
www.neso-art.blogspot.com
Blog PL
www.nesoartpl.blogspot.com
www.neso-art.blogspot.com
Blog PL
www.nesoartpl.blogspot.com